Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/640

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wszedłszy na kazalnicę, ojciec Massias nie zaraz przemówił. Wyniosłego wzrostu, twarz miał ascetyczną, chudą i bladą, a bezbarwna długa broda, wydłużać się ją zdawała. Oczy jego płonęły, a usta znamionujące mówcę, wzbierały zda się żądzą hamowanego uniesienia.
— Panie, ratuj nas bo zginiemy!
I tłum, porwany gorączką wzmagającą się z każdą chwilą, powtórzył:
— Panie, ratuj nas bo zginiemy!
Ojciec Massias rozkrzyżował swe ramiona i pełnym głosem, gorącym jak płomień, którym gorzało jego serce, zawołał z nową siłą:
— Panie, zechcij, a zetrzesz z nas choroby!
— Panie, zechcij, a zetrzesz z nas choroby!
— Panie, nie jestem godzien, byś nawiedził progi domu mojego, lecz rzeknij słowo, a uzdrowisz dolegliwości ciał naszych!
— Panie, nie jestem godzien, byś nawiedził progi domu mojego, lecz rzeknij słowo a uzdrowisz dolegliwości ciał naszych!
Marta, siostra brata Izydora, znalazłszy kącik przy boku pani Sabathier, rozmawiała z nią po cichu. Poznały się bliżej, zamieszkując w jednej sali w szpitalu. Cierpienie, troski, niweczyły tutaj odstępy dzielące ludzi i Marta, biedna nieokrzesana dziewczyna, zwierzała się z ufnością przed panią Sabathier, skarżąc się na trapiący ją niepokój o brata; widziała bowiem, że resztki tchu zaledwie w nim pozostały. N. Panna śpie-