Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/641

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szyć się powinna, jeżeli chce życie w nim utrzymać. Cudem nazwać już można było, iż zdołano go żywego donieść do groty.
Marta, jako istota prosta i przywykła do ciężkiego losu, nie koiła smutku swego łzami. Lecz serce jej łez było pełne, łzy dławić się ją zdawały, tłumiąc jej głos, niemogący się po przez nie przedostać. Wtem dawne wspomnienia napłynęły, rozpierając jej usta, te biedne usta zniedołężniałe od ciężkiego milczenia; mówiła teraz niosąc ulgę zbolałemu sercu:
— Było nas aż czternaścioro w domu; a mieszkaliśmy w wiosce Saint-Jacut, niedaleko od Vannes... Izydor, chociaż był wysoki, zawsze był mizerny i jakiś bezsilny; dla tego też nasz proboszcz wołał go często do siebie, a potem oddał go do księży, którzy mieli szkołę; starsi z rodzeństwa podzielili się ziemią i czem było, a ja wolałam pójść w służbę. Tak, zgodziłam się do jednej pani, która zabrała mnie z sobą do Paryża, już pięć lat minęło od tego czasu... Ach jakież życie bywa ciężkie!... Ale każdemu życie dokucza!
— Masz racyę, moja kochana Marto! Każdemu życie dokucza — powiedziała pani Sabathier, spoglądając na swego męża, powtarzającego z nabożeństwem każde zdanie głoszone z ambony ognistą wymową ojca Massias.
— W przeszłym miesiącu — mówiła dalej Marta — dowiedziałam się, że Izydor wraca z gorą-