Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/531

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

owiane żądzą uwierzenia, ogarnione lękiem swej nieświadomości i oddające się w ręce sług bożych, by ich modły orędownikami im były przed obliczem boskiego majestatu. Siedem i osiem wieków temu musiał panować taki szał ogólny, modlono się i korzono, wierząc w bliski koniec świata; był to tłum jednaki z tym tłumem, dzisiaj zalegającym kościół św. Różańca; tenże sam ścisk panować musiał wtedy, i równie dobrze i swobodnie jak w domu, każdy załatwiał najważniejsze swe sprawy w progach Pańskiego przybytku.
Wielu z tych biedaków, pozostałych tutaj po solennej mszy północnej, nie miało żadnego przytułku. Lecz czyż kościół nie był ich domem, ucieczką, gdzie dniem i nocą spotykali pocieszenie? Ci, którzy nie wiedzieli, gdzie głowę swą na noc mają złożyć, nie znalazłszy już miejsca w schronisku dla pielgrzymów, dążyli do kościoła św. Różańca i znajdowali miejsce na ławach tutaj stojących, lub wyciągali zmęczone swe członki na obszernej posadzce świątyni. Inni, mający dom i łóżka na nich czekające, wyrwać się ztąd nie mogli, upojeni modlitwą, uniesieni radością przepędzenia nocy wśród ołtarzy świętą ofiarą drgających bez przerwy, pozostawali więc, nasycenia spragnieni, pogrążając się we własnych marzeniach. Do dnia białego, ścisk nie ustawał w kościele. Wszystkie ławki były zajęte, wszystkie kąty przepełnione uśpionymi, każdy filar był opoką przygarniającą ku sobie ludzkich roz-