Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/532

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bitków. Mężczyźni, kobiety, dzieci, podpierali we śnie jedni drugich, głowy ich opadały na ramię sąsiednie, a tchnienia ich jednoczyły jedne potrzeby i pragnienia, spali ze spokojem bezwiedności. Kościół dawał im tutaj świętą gościnę i ochronę; przygarniał swe owieczki zmęczeniem zmorzone, otwierał im szeroko podwoje swego przytułku i dawał wnijście każdemu, by nie błądził wśród nocnych ciemności; dziś nie patrzono kto prawy lub nieprawy; wszyscy byli dziećmi u swego Rodzica.
Ze stron wszystkich, od piętnastu ołtarzy, dzwonki głosiły podniesienie, a na dźwięk ten powstawali uśpieni i gromadkami pobożnemi dążyli ku uczcie ducha swojego; wracając, ginęli na nowo w tłumie pozostałych i w cieniach nocnych, szatą wstydliwości osłaniających to stado bezimienne i samopas puszczone; sen kleił powieki żądne wypoczynku.
Piotr błąkał się dalej pomiędzy grupami pielgrzymów, wciąż był niezdecydowany i jakby trwożny, gdy jakiś stary ksiądz, siedzący na stopniach ołtarza, skinął nań przywołująco. Od dwóch godzin wyczekiwał on swojej kolei, lecz oto teraz gdy miał stanąć przed ołtarzem, czuł się tak dalece osłabionym, iż lękał się że nie zdoła mszy odprawić, postanowił więc ustąpić swego miejsca. Widok Piotra, błąkającego się i jakby zgubionego, wzruszył go zapewne. Wskazał mu drzwi od zakrystyi i poczekawszy,