Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/522

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Maryo, czy ci dobrze?.. Czy nie jest ci zimno?
Nie odpowiedziała na jego pytanie. Dotknął jej rąk, były ciepłe, chociaż drżały zlekka, zapewne bezwiednie.
— Ty drżysz, ale nie z zimna? Wszak prawda, Maryo?...
Odrzekła mu głosem lekkim jak tchnienie:
— Dobrze mi, dobrze, zostaw mnie! Ja tak bardzo jestem szczęśliwa!... Zobaczę Ją, czuję, że Ją dziś zobaczę!... O jakaż to rozkosz!
Otulił ją nieco mocniej pledem i oddalił się od groty, zagłębiając się w cienie nocy, serce mając przepełnione nieokreślonem wzruszeniem. Po jaskrawości światła otaczającego Piotra dotychczas, noc wydawała mu się tem ciemniejszą, bezdennie czarną i zanurzył się w niej na oślep. Powoli oczy jego przywykać zaczęły i poznał że zbliża się do Gawy; szedł jej brzegiem wzdłuż alei wysadzonej wielkiemi drzewami. Chłód tutaj panujący orzeźwił go nieco a zarazem spokój mu przywracał. Dziwił się już tylko, że nie spróbował paść na kolana i modlić się obecnie całą siłą swego jestestwa. Cóż było przyczyną iż tak nie uczynił?... Zkąd pochodził ten wiecznie podnoszący się w nim bunt nawet wtedy, gdy najusilniej pragnął go przezwyciężyć i pokusić się o odzyskanie dawnej wiary? Bunt ten samowładnie nim rozrządzał wówczas nawet, gdy był ciałem umęczony i rozbity, i życzył so-