Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/521

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wtem, lekki szmer zbudził chwilowo Piotra z marzenia w jakie zapadł. Był to szmer źródła szemrzącego, jak przyciszony odgłos, ukrytego gdzieś w oddali ptaka. O jakże byłby pragnął módz paść na kolana, uwierzyć w cudowność i nabrać niezłomnego przekonania, iż błogosławiona ta woda wytrysła ze skały dla uszczęśliwienia cierpiącej ludzkości! Wszakże po to tutaj przybył; chciał ukorzyć się przed Majestatem N. Panny i błagać Jej miłosierdzia, pragnął, by zesłać mu zechciała dar wiary i ufności dziecięcej. Dlaczegóż więc nie pada na kolana, żebrząc tej łaski?... Duszno mu było coraz to bardziej a gromnice olśniewały go aż do nieprzytomności. I przyszło mu na myśl, iż od dwóch dni jak przybył do Lourdes, zaniedbał obowiązku odprawiania mszy świętej, korzystając ze swobody, jakiej używali tutaj księża. Pozostawał więc w stanie grzechu i może ten właśnie ciężar przygniatał mu tak dokuczliwie serce. Myśl ta stawała się coraz cięższą do zniesienia, powstał pod jej wrażeniem, bo już dłużej nie mógł wytrzymać i opuścił grotę. Zamknął za sobą furtkę kraty, pozostawiając barona Suire na ławie, pogrążonego w śnie głębokim.
Marya nie poruszyła się w swoim wózku. Siedziała wciąż, łokciami wsparta o jego krawędzie, twarz miała wzniesioną ku świętej statui a oczy jej pałały uwielbieniem.