Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/520

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kto ona, wreszcie od końca zimy nie widziałem jej tutaj.
Przestał mówić a gdy po paru minutach Piotr spojrzał zadziwiony jego milczeniem, spostrzegł, iż zasnął. Ręce miał złożone na brzuchu a brodę na piersiach; spał z dobrodusznym uśmiechem na twarzy, spał spokojnym i łagodnym snem dziecka. Opowiadając Piotrowi, iż spędza w grocie noce aż do świtu, chciał on niezawodnie powiedzieć, iż tutaj odbywa pierwszą połowę swego snu codziennego a przynajmniej zwykłej swej drzemki szczęśliwca, którego na starość nawiedzają aniołowie.
Piotr wtedy doznał błogiego uczucia samotności. W tym zakątku skały rzeczywiście miłą była samotność. Słodycz niewypowiedziana zdawała się unosić w ckliwej nieco i dusznej atmosferze; zapach wosku, olśniewające światło — łączyło się jakby dla podniesienia ekstazy, ogarniającej go odrętwiającej nieomal. Nie rozróżniał już ani szczudeł wykładających sklepienie, ani wotów zasłaniających ściany, ani srebrnego, ruchomego ołtarza i powleczonych pokrowcem samogrających organów. Upojenie wzrastało zwolna, lecz pogrążając go stopniowo w zupełnej nieświadomości. Doznawał wrażenia, niby zupełnego odosobnienia od reszty świata; czuł się w krainie czegóś nieznanego i nadziemskiego, jakby wrota zamykające kratą grotę dawały dostęp do nieskończoności.