Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/494

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Wyobraźcie sobie drugie niebo na ziemi, która odźwierciadla niebo prawdziwe. Lecz to widziane przezemnie niebo dolne posiadało jedną tylko konstelacyę, ale za to tak wielką i liczną, że pokrywała je ona w całości. Lśniące, tysiączne jej gwiazdy ginąć się zdawały w głębokości oddalonej ciemnej otchłani; a w całości wzięta, ta jasność zarysowywała płomiennemi smugami olbrzymią monstrancyę. Tak, monstrancyę! Podstawą monstrancyi była balustrada wiodąca do bazyliki, jej wydłużenie stanowiły dwie boczne aleje ogrodów, wzdłuż których idzie procesya, a okrągły wielki trawnik po nad tem, wyobrażał swem słońcem jasności, świętą promienną Hostyę! Tak, widziałem wyraźnie, płomienną, złotą monstrancyę, jarzącą się wśród ciemności i połyskującą bezustannie biegnącemi gwiazdami; z których była złożoną. Raz ujrzawszy tę królującą po nad ziemią kolosalną monstrancyę, wszystko niknie przed jej wielkością i chwałą.... Zaprawdę, nic nigdy nie widziałem wspanialszego!
W miarę jak opowiadał, wymachiwał rękoma, upojony był i oczarowany doznanem artystycznem wrażeniem.
— Ojczusiu — rzekła do niego Marya z czułą pieszczotą, teraz gdy widziałeś już całe piękno procesyi, idź się ułożyć do snu. Jest blizko godzina jedenasta, a wiesz, że jutro masz jechać na wycieczkę w góry o godzinie trzeciej z rana.