Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ków, oczy niebieskie, usteczka czerwone a zwłaszcza śnieżnej białości jej cera. Wesoła była, błyskotliwa i olśniewająca jak słońce; lśniły jej także i łzy teraz na rzęsach i buzi, płakała, wiedząc, że już niedługo Piotra tu nie będzie. Usiedli przy sobie w cieniu, w głębi ogrodu, tuż przy murze. Trzymali się za ręce i płakać im się chciało obojgu. A jednak dotychczas nigdy przy zabawie nie przyszło im na myśl, wyznać sobie, jak dalece się kochają. Teraz dopiero, gdy rozłączyć się z sobą mieli, poczuli głębię wzajemnego swego przywiązania i mówili o tem gorączkowo, poprzysięgając sobie, myśleć bezustannie ona o nim a on o niej; snuli projekty nieokreślonego spotkania się znowu i szczęścia wzajemnego, coś jakby w niebie. Bezwiednie rzucili się w swoje objęcia i całowali, ściskając gwałtownie, zalewając się łzami pożegnania. Wspomnienie tej chwili żyło z całą świeżością w pamięci Piotra. Błogość tego uścisku nosił on ciągle w swem sercu, pomimo lat tylu, pomimo przebytych bólów i zrzeczenia się wszelkiego dobra w tej mierze.
Gwałtowniejsze szarpnięcie wagonu zbudziło Piotra ze słodkiego marzenia. Rozejrzał się w około, rozpoznał bólem znękane istoty, panią Maze nieruchomą, dosłyszał jęczenie małej Róży spoczywającej na łonie nieszczęsnej swej matki, dolatywało go duszenie się kaszlem la Grivotte. Bielejąca postać i promienny uśmiech siostry Hyacyn-