Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/446

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wością niezmierną, chcąc zadowolnić nienasycony swój apetyt, towarzyszący zwykle wielkiemu zmęczeniu, połączonemu z moralnem wstrząśnieniem. Zwierzę powetować sobie teraz chciało; żarło i opychało się po wycieńczających modlitwach, po ekstazie na tle legend nadprzyrodzonych, doznanych w zapomnieniu ciała. Pod jaśniejącem niebem o tej porze dnia niedzielnego, Lourdes było już tylko placem jarmarcznym, na którym tłumy, zbiegłe ze stron różnych, oddawały się obżarstwu, w niem czerpiąc całą radość życia, w zapomnieniu chwilowem o dokuczliwości chorób, mających znaleźć tutaj uleczenie; wierzyli w nie mocno, mimo rzadkości spływających cudów.
— Jedzą i bawią się w zapomnieniu swej nędzy! — rzekł Gerard — wypowiadając myśli osób którym towarzyszył.
— Ta możność zapomnienia, słusznie im się należy, biednym ludziskom! — szepnął Piotr z cicha.
Mocno on był wzruszony tą pomstą natury. Natomiast, gdy doszli do drogi, wiodącej do groty, oburzył się natarczywością przekupek oblegających bandami przechodniów, gwałtem nieledwie ich zmuszających do kupowania świeczek i kwiatów dla Matki Boskiej. Przekupki te, przeważnie młode, z rozczochranemi włosami lub w jaskrawych chustkach na głowach, narzucały się wprost wstrętnie ze swoim towarem; stare niemniej były natarczzwe- i bezczelne. Każda z nich miała paczkę świeczek pod pachą, a trzymając jedną