Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/418

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się tylko na myśl, iż Matka Boska okazuje swą łaskę tej starej kobiecie, zamiast zesłać ją na tego biednego Gustawa, który pomimo swej młodości, jeszcze żadnej nie doznał ulgi. Jadł właśnie kotlety z tartemi kartoflami, nakładając sobie w usta olbrzymie kęski, gdy spostrzegł, że pani Chaise gniewać się jeszcze zdaje na swojego siostrzeńca.
— Gustawie, czy przeprosiłeś ciocię?
Chłopiec spojrzał na ojca z zadziwieniem, jasnemi swemi oczami, błyszczącemi wśród chudej, mizernej twarzyczki.
— Czy nie pamiętasz, te byłeś dla cioci bardzo niegrzeczny, żeś ją odepchnął skoro pochyliła się nad tobą, gdy otworzyłeś oczy po zemdleniu?...
Pani Chaise z wielką powagą oczekiwała rezultatu; Gustaw zaś jadł w milczeniu i bez apetytu, środkowy, najmiększy kawałek kotletu pokrajanego mu przez matkę na drobne kęski. Milczał i spuścił oczy na talerz, jakby w postanowieniu oparcia się życzeniu ojca, zmęczony swą rolą udawania czułości.
— Gustawie, upamiętaj się. Czyż nie wiesz, że ciocia bardzo cię kocha... i jak wspaniałomyślnie chce ci swoje przywiązanie okazać?...
Lecz Gustaw stanowczy opór stawiał tym razem. Nienawidził swej ciotki, zwłaszcza w tej chwili. Dla czegóż nie umierała ta kobieta?.. Żyła, by zatruwać mu stosunek jego względem