Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr znający dzieje Bernadetty z najskrupulatniejszą dokładnością, przechowywał dlań w swem sercu tkliwe uczucie braterskie; miłował prostotę, uczciwość i wdzięk tej duszyczki, znoszącej katuszę za swoje wierzenia. Uniesiony własnem opowiadaniem, posłyszał drżenie swego głosu i poczuł że oczy zaszły mu łzami, lecz nie opanowywał swego wzruszenia. Udzieliło się ono Maryi. Leżała ona dotychczas jakby skamieniałą będąc z bólu, lecz teraz oto, twarz jej złagodniała: rozplotła zaciśnięte dłonie i szepnęła z litością współczucia:
— Ach biedna Bernadetta! Sama jedna w opuszczeniu swojem, jakże bronić się ona będzie przeciwko tylu przedstawicielom władzy na ziemi, ona, tak naiwna, dumna i wierząca!
Wraz z Maryą bolały nad losem Bernadetty i inne chore, słuchające słów Piotra. Sympatyczne współczucie przemogło cierpienia przez nie doznawane. I sala ta szpitalna, piekło męczarni wielorakich w sobie mieszcząca, sala zatrutem od smrodliwości powietrzem zionąca, pełna po brzegi nagromadzonych nędzarek, wijących się i jęczących z bólu na swoich barłogach, otumaniona migotliwem światłem dymiąch latarek, słabo rozpraszających nocne ciemności, wśród których przesuwały się cienie omdlewających ze zmęczenia zakonnic, napełniła się teraz jasnością najwznioślejszej miłości braterskiej, boskim promieniem współczucia i miłosierdzia. Biedna! biedna Ber-