Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pałały natchnieniem i żądzą, by Bóg chciał objawić ludziom swą wszechmocność nieograniczoną.
— Panie, wysłuchaj nas!... Panie, wysłuchaj nas!...
Pana Sabathier już nie było w izbie, jeden tylko Gustawek pozostał tu z chorych, zapomniano o nim, i na wpół rozebrany siedział na stołku i patrzał zaciekawiony.
Odsłonięto nosze i ukazał się trup nieznajomego, zmarłego w wagonie w czasie nocnej podróży dzisiejszej. Trup był sztywny, skostniały i jakby skurczony, oczy miał szeroko rozwarte. Trzeba było go rozebrać, miał bowiem na sobie odzież, w której go śmierć zaskoczyła. Zawahali się przez chwilę pomocnicy szpitalni, tak odrażającą wydała się im ceremonia rozbierania tego trupa. Markiz de Salmon-Roquebert, tak usłużny i miłosierny względem ludzi dotkniętych najwstrętniejszemi chorobami, chwiał się w swej woli, usunął się na bok, klęknął i modlitwą chciał się odgrodzić od zetknięcia się z trupem. Piotr poszedł za jego przykładem, też klęknął, niewiedząc co począć ma z sobą.
Ojciec Massias modlił się coraz żarliwiej, głosem coraz silniejszym, zagłuszając wołania słane ku niebu przez swego przełożonego, ojca Fourcade.