Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chomy, zwłaszcza z lewej strony. Z tyłu za nią wieziono inną dziewczynę, młodszą jeszcze od tamtej, szczekała ona głosem przeciągłym, wyjącym; był to jęk, jaki wydawała z bólu skutkiem konwulsyjnego drgania twarzy; męczarnia przez nią znoszona wysuwała jej wargi skaczące każda w innym kierunku, za każdem targnięciem dokuczliwszem. Suchotnicy szli i jechali gromadą. Wyniszczeni i wyzuci z sił dysenteryą, trzęśli się jak w febrze, chudością swą podobni do szkieletów. Skóra ich twarzy była trupio blada, sina, lub koloru ziemi, w której niezadługo przyjdzie im spoczywać... Pomiędzy nimi była kobieta o niezwykłej bladości, biała jak płótno, oczy zaś miała płomienne, rozżarzone, jakby w trupiej głowie pozapalane pochodnie. Wszystkie ułomności, zboczenia i nieprawidłowy rozrost członków kosztem innych pozostających w zaniku, można było ujrzeć tutaj w rozlicznych okazach. Kadłuby przegięte, ręce wywrócone, szyje osadzone krzywo — nadawały potwornym tym istotom postacie pajaców o ruchach tragicznych. Jedna z kobiet miała ręce rzucone w tył aż na plecy i zwarte w zupełnej nieruchomości, podczas gdy twarz jej przylgnęła policzkiem do lewego ramienia. Cała gromada młodych dziewczyn, prawie że dzieci, przerażała woskową cerą twarzy; cierpiały one na osłabienie lub próchnięcie kości pacierzowej, a nikłe ich karki toczyły ukryte w nich podskórne wrzody. Wiele ko-