Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wać swą twarz, o ranach cieknących, potwornych. Zosia stała przed nią wyprostowana i zapatrzona w usiłowania nieszczęsnej Elizy.
Ksiądz Judaine dał sygnał do wyruszenia ku grocie. Chciał on osobiście towarzyszyć tam drogim swym córkom, jak nazywał chore z ojcowską czułością; damy szpitalne i zakonnice miały pozostać na miejscu, by uporządkować i zagospodarować się w szpitalu.
Chore opuściły salę z pośpiechem; tragarze i pomocnicy szpitalni znieśli lub podtrzymywali słabsze. Na dole znów powstał ścisk i zamęt nadzwyczajny. Podwórze przepełnione było ludźmi, wózkami i noszami, ustawiano teraz orszak pochodu ku miejscu zbawienia.
Piotr przymocował koła do skrzyni, w której znajdowała się Marya i stanął z nią na samym przodzie; wkrótce utworzył się za nimi zbity szereg chorych, rosnący, przedłużający się z każdą chwilą. Spuszczać się zaczęto po spadzistej Avenue de la Grotte. Piotr ciągnął już wózek wzdłuż placu de la Merlasse, podczas gdy ze szpitalnego podwórza wyprawiano jeszcze ostatnich chorych.
Była godzina ósma. Sierpniowe słońce jaśniało już wysoko na przestronem niebie niezmąconej czystości. Powietrze, oczyszczone spadłą w nocy burzą, było przejrzyste, świeże, dziewiczej niewinności. W tej światłości i pięknie letniego poranka, sunęła defilada cierpień i nędz