Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cadal położonym w pośrodku miasteczka, rzadko można było ujrzeć przechodnia w przeciągu tygodnia; w niedzielę dopiero, lub w czasie jarmarku, rynek ożywiał się strojnemi odświętnie postaciami; byli to przeważnie wieśniacy z okolicy lub nawet ze stron dalszych, którzy wiedli tu bydło na sprzedaż.
W czasie lata, Lourdes miewało chwilami i wykwintnie przybranych gości; byli to podróżni, dążący do wód w Cauterets lub Bagnères; kareta pocztowa wioząca tam chorych przejeżdżała przez Lourdes aż dwa razy dziennie, jadąc od Pau i przeprawiając się nieopodal przez bród na drugą stronę wielkiego strumienia Lapaca, wzbierającego często i gwałtownie.
Spadzista ulica Basse wiodła stromem urwiskiem ku kościołowi. Ponad ulicą widniał taras kościelny, podtrzymany murem, zasadzony wiązami, rzucającemi cień aż na drogę. Wokoło kościoła panowała niczem niezmącona cisza a w jego wnętrzu głębszą jeszcze być się zdawała. Kościół był stary i przypominał kościoły hiszpańskie; napełniały go rzeźby starodawne, kolumny, posągi, przeróżne ozdoby i obrazy, zaludnione złocistemi widzeniami malowanych postaci o ciele przyćmionem latami, ukazującem się, jakby w tajemniczem świetle rzucanem przez mistyczne pochodnie. Ludność miejska gromadziła się tutaj na nabożeństwa, modląc się pobożnie i napawając czarem niedocieczonych marzeń.