Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Piotr zamierzał właśnie rozpocząć wyliczanie ponawiających się każdodziennie cudów, które licznym swym szeregiem wywołały i zapewniły ostateczny tryumf wytrysłego w grocie źródła, gdy wtem nagle, jakby zbudzona z czarownego zachwytu wywołanego opowiadaniem Piotra, siostra Hyacynta zerwała się na równe nogi, wołając:
— Ależ to nierozsądne, co my robimy... Już blizko jedenasta...
Rzeczywiście tak było. Minęli już stacyę Morceux i dojeżdżali do Mont-de-Marsan. Klasnęła więc w dłonie, mówiąc:
— Spać, dzieci! spać!
Tym razem nie śmiano się już buntować przeciw jej rozkazowi. Lecz jakaż szkoda! opowiadanie tak było cudne a musiało pozostać w zawieszeniu! Owe dziesięć kobiet wspólnie pielgrzymujących szemrało zcicha, niemogąc powstrzymać swego niezadowolenia, a chorzy, jakby zakrzepli w swej pozie słuchających i zapatrzonych, przez chwilę jeszcze tak pozostali z twarzami zwróconemi w stronę Piotra; oczy ich szeroko rozwarte, utkwionemi być się zdawały w jasność nadziei, mających się ziścić niezadługo. Cuda, stwierdzone tylu uzdrowieniami, wprowadzały ich w obłęd radosny, w niezłomną wiarę, w dziwy nadprzyrodzone.