Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i duszność astmatyczna, dokuczały jej za lada silniejszym powiewem wiatru górskiego. Doszła lat dwunastu, nie umiejąc czytać i pisać, mówiła wyłącznie narzeczem miejscowem, pozostała nad wiek swój dziecinną, rozwój jej umysłu szedł równie opornie jak i rozwój wątłego jej ciała. Dzieckiem była łagodnem, dobrem i potulnem; odzywała się ona rzadko, wolała słuchać mówiących, aniżeli brać udział w ich rozmowie. Roztropności miała niewiele, sąd wszakże o rzeczach miewała jasny, czasami umiała dać odpowiedź dowcipną i wesołą, do śmiechu pobudzającą naiwną swą prostotą.
Z niesłychaną trudnością zdołano ją nauczyć odmawiania koronki. A gdy wreszcie pojęła i przyswoiła sobie tę modlitwę, nie chciała się uczyć już innych. Odmawiała ją teraz bezustannie: całemi dniami usta jej szeptały „Pater“ i „Ave“ a drobne paluszki przesuwały paciorki koronki. Ileż godzin, dni, miesięcy i lat całych, przebyła ona wśród traw wysokich z szeptem pacierzy na ustach z oczami spoglądającemi na pasące się owieczki w zieleni lub utkwionemi wysoko na gór szczyty i wyższe jeszcze przestworza nieba! Zatopiona i jakby zgubiona w tajemniczem morzu roślinności, znała z rzeczy dalszych jedynie wierzchołki gór odległych, pływających wśród mgieł i chmur z lekkością widziadeł!