Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mroczone, zależnie od pogody, po za temi górskiemi olbrzymami, wychylały się po bokach inne łańcuchy szczytów majaczących w oddali, bezbarwnych lub tęczowo przezroczych, wśród złotych promieni słońca; występowały one jak zjawiska niepochwytne, ułudne grą światła, znikające jak mary, pierzchające jak marzenie.
Dom jej matki, gdzie stała zawsze jej kołyska, był domem cichym, samotnym i na skraju wioski leżącym. Po za domem rozścielała się łączka zasadzona owocowemi drzewami, rosły tam przeważnie grusze i jabłonie. Granicą łączki był strumień wartko płynący lecz tak zarazem wązki, iż przeskoczyć go można było z łatwością. Dom mieszkalny był nizki i wilgotny. W sieni były drewniane schody, wiodące na strych służący jako skład słomy. Dom dzielił się na dwie obszerne izby wyłożone kamieniami a w każdej stało kilka łóżek, Bernadetta sypiała ze swemi mlecznemi siostrami razem a ponad ich posłaniem widniały na ścianach porozlepiane piękne kolorowe obrazy święte. Zasypiały patrząc na te piękności, podczas gdy stary zegar w szczupłej swej szafie sosnowej kołysać się jej zdawał monotonnym odgłosem, przerywanym poważnem wydzwanianiem godzin, co odbijało się echem wśród głębokiego milczenia.
Ciche lata w Bartrès spędzone, wryły się rozkoszną pamięcią w serce Bernadetty. Nikło ona rosła, zawsze chora lub niedomagająca a kaszel