świadkami, lub o których słyszały z dawniejszych jeszcze czasów. Od lat trzydziestu słynąca cudami grota w Lourdes promieniała jak krzew róży mistycznej coraz bogatszem kwieciem nęcąca. Krzew z boskiej woli rosnący z rokiem każdym bujniej się rozwijając, zdobiąc się w róże coraz wonniejsze i liczniejsze w postaci cudów, spływających ku ludziom, szukającym pocieszenia w ponętnym jej widoku. Cuda liczyły się teraz na tysiące a słuchający o nich podróżni, pątnicy i wynędzniali na ciele chorzy z gorączką wzrastającej ciekawości, podobni do dzieci żądnych coraz to nowych baśni czarodziejskich, pytali o inne i jeszcze o inne wieści o niewyczerpanej skarbnicy łaski, dobrotliwie i szczodrze płynącej ku pocieszeniu im podobnych nędzarzów.
Ach jeszcze! jeszcze! niechaj napawać się będzie im dozwolone cudami tkanym wątkiem opowiadania, niechaj uwierzą w znikomość katuszy dotychczas znoszonych! Niechaj dowodnie widzą pokonaną rzeczywistość, tchnieniem bożem zniweczoną niesprawiedliwość natury a ujawnioną moc nieba uzdrowiciela cierpiących! Bóg, dobro najwyższe, siewcą jest szczęścia, siewcą dowolnym a niebacznym na ułomne podstawy dociekań wiedzy ludzkiej! On jest szafarzem, ku któremu błagalne dłonie wyciągnąć należy, by uzyskać nasycenie w łaknieniu!
A więc najpierw głusi, niemi i ślepi — słyszeli, mówili i widzieli.
Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/140
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.