Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ne przestworza. Piotr przestał patrzeć na zmieniające się krajobrazy po za szybami wagonu i zasunął się w swój kącik, odurzony ciężkiem powietrzem i przygniatającą go atmosferą ekstazy, wynikłą z nadzwyczajności opowiadań. Świat rzeczywistości zniknął, jakby pochłonięty szybkością jazdy a umysły obecnych żyły dowolnie w krainie złudzeń i uniesienia.
Ożywiona twarz Maryi napawała go radością. Trzymała ona jego rękę i tkliwemi uściśnieniami mówiła wymownie, jak dalece czuje się pokrzepioną i pełną nadziei. Dla czegóżby miał psuć i zatruwać jej tę chwilę swojem zwątpieniem?... Trzymał więc z braterską czułością drobną i wilgotną rączkę chorej, wzruszony gorącą chęcią wierzenia w jakąś dobroć nieznaną i wielką a udzielającą pocieszenie zrozpaczonym i schorzałym.
— Ach, Piotrze! — powtarzała Marya — jakże to wszystko piękne! A może i na mnie Matka Boska ześle swoje zlitowanie?... Jak myślisz, czy jestem ja godna łaski tak wielkiej?
— O tak, jesteś godna tej łaski, Maryo! Ojciec twój ma słuszność, mówiąc, że duszę masz czystości nieskalanej i w niebie niema aniołów dość licznych, by ci należny poczet utworzyć mogli gdy wstąpisz do raju.
Opowiadania płynęły jedne za drugiemi. Siostra Hyacynta i pani de Jonquière przypominały sobie o uzdrowieniach, jakich były naocznemi