Strona:PL Zola - Lourdes.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cać swej nieco ptasiej lecz ujmująco roztrzepanej głowy o rysach młodych, chociaż miał lat przeszło piędziesiąt.
Gwałtowne szamotanie się pociągu, wyrywało jęki i westchnienia z piersi Maryi. Wtem, w sąsiednim wagonie podniosła się z ławki zakonna siostra Hyacynta a zauważywszy, iż słońce pada na twarz chorej, rzekła:
— Księże Piotrze, zasuń firankę... A my zabierzmy się teraz do zagospodarowania się jaknajdogodniejszego.
Przybrana w czarny habit zakonu Wniebowzięcia N. Panny, opromieniona jasnością białego nakrycia głowy, przepasana również białym fartuchem, siostra Hyacynta uśmiechniętą była pogodnie i krzątała się żwawo oraz umiejętnie. Młodość tryskała z ust jej świeżych i maleńkich, z oczu pięknych, niebieskich i tkliwych. Nie była może ona ładną, lecz była uroczą, szczupłą i smukłą a biały fartuch opinający jej kibić, zarysowywał jej płaską deskę piersiową, czyniąc ją podobną do chłopca o śnieżnej cerze, pełnego niewinności, zdrowia i humoru.
— Ależ upiec nas chce to słońce! Proszę, niechaj i pani zechce spuścić firankę u swego okna — rzekła do swej sąsiadki.
Tuż obok siostry Hyacynty, siedząca w kąciku pani de Jonquière, trzymająca na swych kolanach niewielką torbę podróżną, spuściła teraz zwolna firankę. Pani de Jonquière była dobrej