Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Helena kończyła kaftaniczek dziecinny, zadzwoniono dwa razy, jak zwykle, i Rozalia poszła otworzyć drzwi, mówiąc:
— To ksiądz przychodzi pierwszy dzisiaj... Ah! otóż i pan Rambaud.
Obiad bardzo był wesoły. Joanna miała się jeszcze lepiej, i dwaj bracia uprosili matkę, by pozwoliła jej zjeść trochę sałaty, którą niezmiernie lubiła, pomimo wyraźnego zakazu doktora Bodin. Wychodząc z jadalnego pokoju, dziecko ośmielone zarzuciło ręce na szyję matki, szepcząc:
— Proszę cię, mateczko, weź mię jutro z sobą do starej kobiety.
Ale ksiądz i pan Rambaud pierwsi zaczęli perswadować. Nie można było prowadzić jej do nieszczęśliwych, bo nie umie zachować się u nich jak należy. Ostatnią razą zemdlała dwa razy, i w ciągu dni trzech, nawet we śnie, z nabrzmiałych jej oczu łzy się toczyły.
— Nie, nie — powtarzała — nie będę płakała, przyrzekam.
Matka ucałowała ją i rzekła:
— Nie potrzeba już, kochanko, stara kobieta lepiej się ma... Nie wyjdę już, będę z tobą dzień cały.