Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Milczał; ona dalej mówiła gwałtowniej:
— Widzisz pan. że jestem silną... Czy płaczę? czy rozpaczam?... Mów. Chcę wiedzieć prawdę.
Henryk patrzał na nią wytężonym wzrokiem. Wreszcie przemówił powoli:
— A więc dobrze, jeżeli za godzinę nie opuści ją ta senność, to będzie po wszystkiem.
Helena ani jednem łkaniem nie odpowiedziała na to: zimny pot oblał ją, i włosy powstawały z przerażenia. Spojrzała na Joannę, upadła na kolana i ujęła dziecię w swe ramiona, jak gdyby chcąc bronić praw swoich do niego. Długo trzymała twarz swoją pochyloną nad nią, pojąc się jej widokiem, pragnąc przelać w nią własny oddech, własne życie nawet. Sapiący oddech małej stawał się coraz krótszy.
— I nic już poradzić na to nie można? — zapytała wreszcie, podnosząc głowę. Dla czego stoisz pan tak? Rób cokolwiek...
Zniechęcony, smutnie pokręcił głową.
— Rób pan cokolwiek... — Albo ja wiem co? Cośkolwiek. Musi być przecież środek jaki... Nie dasz jej tak umrzeć. To niepodobna!
— Zrobię Wszystko — rzekł tylko doktór.
Powstał. I rozpoczęła się stanowcza walka. Doktorowi wróciła wszystka jego krew zimna i stanowczość. Dotąd nie mógł się odważyć na gwałtowne środki, bojąc się osłabić to ciałko, i tak już mało życia mające w sobie. Ale teraz nie wahał się już; kazał Rozalji przynieść dwanaście pijawek. Nie taił przed matką, że była to rozpaczliwa próba, która mogła uratować lub zabić jej dziecię. Kiedy już przyniesiono pijawki, zawahała się znowu.
— O, mój Boże — szepnęła, — mój Boże, jeżeli ją zabijesz...
Musiał wówczas wydrzeć jej zezwolenie.
— Niechże i tak będzie! — przystawiaj je, ale niech cię Bóg natchnie.