Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Helena usunęła rękę. On cofnął się i patrząc na nią, mówił dalej:
— Nie obawiaj się, kocham cię... Zostałbym przy drzwiach, gdybyś mi nie była otworzyła. Wiem, że wszystko to szaleństwo, ale kocham cię, kocham...
Słuchała go milcząc, z miną poważną i surową, co okropnie go męczyło. Potok słów namiętnych, malujących stan duszy, gwałtownie popłynął wówczas z ust jego.
— Och! po cóż gramy tę okropną komedyę?... Nie mogę więcej, serce by mi pękło; dopuściłbym się szaleństwa gorszego jeszcze jak to dziś; porwałbym cię wobec wszystkich i uniósłbym...
Opanowany szaloną żądzą wyciągnął ręce. Zbliżył się, całował jej suknię, ręce jego gorączkowo drżały. Ona stała sztywna, lodowata.
— To pan nie wiesz o niczem? — pytała.
On tymczasem pochwycił był jej rękę, obnażoną pod szerokiem rękawem kaftanika rannego i chciwemi pocałunkami okrywał ją; zniecierpliwiła się wówczas na chwilę.
— Przestań pan! Widzisz przecie, że nie słucham cię nawet. Czyż mogę myśleć o tem!
Uspokoiła się i znowu powtórzyła pytanie.
— A więc, nie wiesz pan o niczem?... Córka moja słaba. Rada jestem żeś pan przyszedł, uspokoisz mię.
Wzięła lampę i poszła naprzód; ale na progu zatrzymała się, obróciła i, patrząc mu wprost w oczy — rzekła ostro:
— Zabraniam panu mówić o tem tutaj... Nigdy, nigdy.
Wszedł za nią, drżąc jeszcze i nie bardzo pojmując, co do niego mówiła. W pokoju jej, o tej nocnej godzinie, wśród odzienia i bielizny porozrzucanej, znowu oddychał tym zapachem werbeny, który go tak zmięszał był pierwszego wieczora, kiedy ujrzał Helenę z włosem rozrzuconym i w bezładnym ubiorze. W skroniach biło mu gwałtownie, oparł się o małe żelazne łóżeczko dziecka.