Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Joanna prostowała się i starała uśmiechnąć.
— Nie martw się, to nic, z pewnością... Teraz kiedy skończyłaś, położysz mię znowu.. Chciałam cię widzieć u stołu, bo znam cię, nie byłabyś przełknęła ani takiego kawałka chleba.
Helena uniosła ją. Przesunęła jej łóżeczko do swego pokoju i ustawiła przy swem łóżku. Joanna położywszy się uczuła się daleko lepiej, Uskarżała się tylko na głuchy ból z tyłu głowy. Cierpienie zdawało się potęgować jeszcze namiętne jej przywiązanie do matki. Helena musiała ją ucałować i zapewnić uroczyście, że bardzo ją kocha i obiecać, że ucałuje ją jeszcze, kiedy się położy.
— Chociażbym spała, to nic — powtarzała Joanna. — Zawsze cię czuję.
Zamknęła oczy i usnęła, Helena siedziała przy niej patrząc na jej sen. Kiedy Rozalia weszła na palcach, pytając się, czy może się położyć, kiwnięciem głowy odpowiedziała potwierdzająco. Jedenasta wybiła, Helena nie ruszyła się jeszcze z miejsca, kiedy wtem zdawało się jej, że słyszy lekkie pukanie do drzwi schodów. Wzięła lampę i bardzo zdziwiona, poszła zobaczyć, coby to być mogło.
— Kto tam?
— Ja, proszę otworzyć — odpowiedział głos przytłumiony.
Był to głos Henryka. Spiesznie otworzyła, znajdując przyjście jego zupełnie naturalnem. Zapewne dowiedział się o słabości Joanny, i przybiegł, chociaż go nie wzywała, rodzaj wstydu ogarniał ją na myśl, że on ma dzielić z nią troski o zdrowie jej córki.
Ale Henryk nie dał jej czasu mówić. Drżący, z twarzą zapłonioną, szedł za nią do sali jadalnej.
— Proszę, przebacz mi pani — wyjąkał chwytając ją za rękę. — Od trzech dni nie widziałem cię, nie mogłem się oprzeć potrzebie widzenia cię.