Strona:PL Zola - Kartka miłości.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kwitnące w wazonach, które niewyraźnie się rysowały, rozlewały w powietrzu miłą, łagodną woń. Wszyscy troje zwalniali kroku, napawając się ciepłą wiosenną nocą i jej orzeźwiającym zapachem. Joanna, wesoła jak dziecko, podnosiła czasem głowę ku niebu i mówiła:
— O, mamo, spójrz co to gwiazd!
Po za nimi kroki matki Fetu rozlegały się jak echo ich kroków. Zbliżała się do nich: słychać było urywki łacińskich wyrazów: „Ave, Maria, gratia, plena“, wciąż trzepane jednostajnym głosem. Matka Fetu mówiła różaniec, wracając do siebie.
— Mam jeszcze jeden pieniądz, może go jej oddać? — spytała Joanna matki.
I, nie czekając na odpowiedź, pobiegła do starej, która miała właśnie wkroczyć do pasażu wód. Matka Fetu wzięła pieniądz, wzywając wszystkie święte raju. Ale jednocześnie chwyciła rękę małej, zatrzymała ją i zmieniając głos rzekła:
— To tamta pani słaba?
— Nie — rzekła Joanna zdziwiona.
— O, niech ją Bóg ma w swojej opiece, niech ją błogosławi, ją i jej męża!... Zaczekaj moja dobra mała panienko. Niech zmówię jedno Ave Maria na intencję mamy twojej, odpowiesz amen, razem ze mną... Mama pozwoli, dogonisz ją.
Tymczasem Helena i Henryk, tak nagle zostawszy sami; drżąc stali pod wielkiemi kasztanemi, które ciągnęły się wzdłuż ulicy. Powoli postąpili byli kroków kilka. Pod drzewami ziemia zasłana była drobnemi kwiatkami kasztanów, stąpili więc po tym różowym dywanie. Wreszcie zatrzymali się; nie mogli iść dalej, wzruszenie tamowało im oddech.
— Przebacz mi pani — rzekł Henryk.
— Tak, tak, wyszeptała Helena szybko. Błagam pana nie mów o tem.