Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miała za dobrze, zachowawszy w sercu tylko tajoną ranę upadku matki, którą mężczyźni objadali zwolna popychając ją na bruk.
Nagle zawołał na Sandoza.
— Słuchajno! gdybyś zechciał trochę nie tak się rozkładać!
Ale Sandoz oświadczył, że mu drętwieją stawy i zerwał się z kanapy, aby nieco rozprostować nogi. Nastąpił dziesięciominutowy odpoczynek. Poczęto mówić o czem innem. Klaudyusz okazywał się pobłażającym. Ilekroć praca jego postępowała, zapalał się zwolna, stawał się gadatliwym, on, co malował z zaciśniętemi zębami, szalejąc na zimno ilekroć czuł, że mu się wymyka natura. To też skoro tylko przyjaciel napowrót przybrał swą pozę, począł mówić nieprzerwanie, ani na chwilę, jednak nie odejmując od roboty pędzla.
— Cóż, mój stary, to postępuje! A jaką ty masz klasyczną czaszkę.... A! kretyni, jeżeli mi tego nie przyjmą! Ja dla siebie jestem surowszym stokroć niżeli oni bywają dla siebie, to pewna; a skoro ja uznam obraz godnym przyjęcia, to wieraj mi, daleko więcej znaczy, niż gdyby przeszedł przez wszystkie komitety świata... Wiesz, ten mój obraz z Halles, moich dwóch chłopców na stosie jarzyn, a więc wiesz! wyskrobałem go; stanowczo to nie było takiem jak być powinno, wdałem się w okropną robotę, za ciężką jeszcze na moje ramiona. O! ja to jesz-