Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

oskarżali Paryż, że im niszczy nogi, nie schodzili już z bruku, oddani cali swej walce.
Od poniedziałku aż po sobotę, Sandoz gryzł się z niecierpliwości w magistracie piątego cyrkułu, w ciemnym kątku biura urodzeń, przykuty do stolika jedynie myślą o matce, której pensya stu piędziesięciu franków z biedą zaledwie wystarczała na życie. Dubuche znów ze swej strony, któremu pilno było spłacić rodzicom procenta od sum umieszczonych na jego głowie, szukał podrzędnych zajęć u architektów po za pracami w Szkole. Klaudyusz był swobodniejszym od nich, dzięki tysiącowi franków renty; ale jaki okropny był zwykle koniec każdego miesiąca, zwłaszcza też gdy mu przyszło się podzielić jeszcze temi resztkami! Na szczęście poczynał sprzedawać po trochu, niewielkie kupowane były po dziesięć, dwanaście franków przez niajakiego Malgras, podstępnego kupca; a wreszcie wolał mrzeć głodem, niż uciekać się do handlu, do fabrykowania portretów mieszczańskich, lichych obrazków świętych, sztor do restauracyj lub szyldów akuszerek. Za powrotem do Paryża, wynajął sobie przy uliczce Bourdonnais pracownię bardzo obszerną; następnie przeniósł się na quai de Bourbon przez oszczędność. Żył tu na sposób dzikich, w absolutnej pogardzie tego wszystkiego, co nie było malarstwem, poróżniony z swoją rodziną, która przejmowała go wstrętem, zerwawszy z ciotką, rzeźniczką w Halles, bo się