Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

go piętra, których tynk ociekał wilgocią i zatrute powietrze refektarza, pełnego wiecznie swędu i wyziewu pomyj, sypialnia malców, sławna ze swych okropności, garderoba i infirmerya, gdzie królowały siostry takie dobre, takie delikatne, zakonnice w czarnych sukniach, tak łagodnie spoglądające z pod białego zakonnego welonu! Co to za okropna była historya, kiedy siostra Aniela, ta, której dziewicza twarzyczka entuzyazmowała wszystkich starszych uczniów, zniknęła pewnego pięknego poranku z Hermelinem, tym wielkim z retoryki, który przez miłość robił sobie rany scyzorykiem na ręku, aby tylko módz iść na górę i aby mu je siostra Aniela zalepiała angielskim plastrem!
Potem cały personel przeszedł kolejno przed ich oczyma w tych wspomnieniach — zbiorowisko opłakane, mieszane i okropne; profile dziwaczne, to znów pełne złośliwości lub cierpienia na przemian: zawiadowca szkoły, który się rujnował na recepcye, byle wydać za mąż córki, dwie wysokie, piękne, eleganckie panny, które różne karykatury i obrzydliwe napisy na wszystkich mułach znieważały bezustannie; cenzor Pifard, którego słynny nos stawał na czatach wszędy za drzwiami, podobny do śmigowicy, zdradzającej zdala swą obecność; cała litania profesorów, każdy obryzgany obelgą jakiegoś przezwiska, suro wy Radamanter, który się nie uśmiechnął nigdy; Grubas, który walał zawsze katedry od bez-