Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ustanego tarcia o nie głową. Zwodziłaś mnie Adelo, profesor fizyki, rogacz legendowy, któremu dziesięć generacyj smarkaczów rzucało w twarz imię żony, niegdyś przydybanej, jak mówiono, w objęciach jakiegoś karabiniera — i inni, inni jeszcze, Spontini, chłop dziki, z swym nożem korsykańskim, który pokazywał pokryty rdzą krwi trzech swoich krewniaków, mały Przepiórka, taki dobroduszny poczciwiec, że pozwalał palić na spacerze; aż do kuchcika z kuchni i pomywaczki talerzy, dwu potworów, które przezwano Parabulomenos i Paralleluka — i które oskarżano o idyllę pośród łupin.
Następnie przyszła kolej na różne figle, nagłe przypomnienia dobrych psot, z których naśmiewano się dzisiaj jeszcze, po latach tylu. O! tego ranka kiedy to spalono w piecu trzewiki tego poczciwca Mimi-Śmierć, zwanego inaczej Przychodnim Szkieletem, chudego chłopca, który kontrabandą przynosił tabakę do zażywania dla całej klasy! A ten wieczór zimą, kiedy to poszło się ukraść zapałek z kaplicy u lampy, ażeby palić suche liście kasztanów w fajkach trzcinowych. Sandoz, który dokonywał tego dzieła, przyznawał się teraz z całą szczerością do swego okropnego strachu, do zimego potu, co mu wówczas występował na czoło, kiedy zsuwał się z chóru, pogrążonego w ciemnościach. A tego dnia, kiedy Klaudyuszowi w głębinach swego pulpitu, przyszedł pyszny pomysł pieczenia