Strona:PL Zola - Dzieło.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jak gdyby brutalnie ją obnażono, zdarto z niej szaty i wystawiono na pokaz całą jej nagość dziewiczą. Przedewszystkiem urażała ją ta namiętność, ta jaskrawość malowidła, tak szorstkiego, że zdało się jej, że ją tu pogwałcono, że zraniono jej ciało. Tego malarstwa ona nie rozumiała, osądziła je nędznem, ohydnem, czuła względem niego nienawiść instynktowną, nienawiść wroga.
Powstała nakoniec i powtórzyła głosem stanowczym, krótko:
— Odchodzę.
Klaudyusz ścigał ją oczyma, zdziwiony i zmartwiony tą nagłą zmianą.
— Jakto, tak prędko?
— Tak, czekają na mnie. Adieu!
I była już u drzwi, kiedy zdołał wreszcie ująć jej rękę. Ośmielił się ją spytać:
— Kiedyż panią zobaczę?
Drobna jej rączka miękła w jego dłoni. Przez chwilę zdało się, że się wacha.
— Ależ nie wiem, jestem tak zajętą!
Potem wyswobodziła dłoń z tego uścisku, odeszła, mówiąc bardzo szybko:
— Jak tylko będę mogła, którego z tych dni... Adieu!
Klaudyusz pozostał stojący na progu. Co to? co jej się znów stało, ta nagła ostrożność jakaś, ta głucha irytacya? Zamknął napowrót drzwi, chodził po pokoju z opuszczonemi rękoma, nic nie pojmując tego, szukając daremnie słowa czy