Strona:PL Zola - Doktór Pascal.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czyny w swoje ramiona i wyssania z niej, wypicia rozkoszy całej i całej woni kobiety w kwiecie młodości, w kwiecie dziewictwa.
— Dlaczego więc mnie nie bierzesz... skoro oddaje ci się z gotowością największą?
Nie był to ani upadek, ani nawet zapomnienie chwilowe. Życie samo, pełne, silne, poniosło ich na tę drogę, niosło wciąż dalej bez zatrzymania i rzuciło w objęcia wzajemne... Tak, posiedli się nawzajem, niepodzielnie, na zawsze, rozradowani strasznie, zupełnie świadomi postępku tego i szczęścia, które ten postępek daje.
Wielką sypialnię, niejako wspólniczkę ich czynu, ustrojoną starożytnemi meblami, wypełniało niejako dokoła światło tej miłości gorącej.. nie unosiły się tam w powietrzu ani obawy, ani cierpienia, ani wyrzuty sumienia.
Oboje zresztą byli wolni, mogli sobą rozporządzać; Klotylda oddawała się, wiedząc doskonale, co robi, wiedząc zresztą i o tem, iż chce się oddać Pascal zaś przyjął ów drogocenny podarunek, który mu ona z ciała robiła, jako dobro niesłychanie kosztowne, lecz należące się mu za męki, które poniósł, walcząc tak długo z swą, miłością. Zniknęły im z oczów, z myśli i z pamięci miejsce, czas, lata; zapomnieli o wszystkiem, zapanowała tutaj niepodzielnie natura nieśmiertelna; namiętność, która drga życiem; namiętność, pragnąca zdobyć i posiadać, aby tworzyć; szczęście, chcące koniecznie i nieodwołalnie istnieć!..
Klotylda olśniona wydala wreszcie jeden drżący, rozkoszny okrzyk radości dlatego, że Pascal wziął ją