Przejdź do zawartości

Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/25

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zalatywały przeciągłe, dalekie odgłosy, zmięszane z tysiąca rozpierzchłych brzmień. Ozwało się wołanie kukułki. Potem cisza stała się jeszcze większą.
Naraz drzemiące powietrze przeszył huk strzału. Na ten odgłos kapitan powstał żywo, żołnierze opuścili miski z polewką, zaledwie do połowy opróżnione. W kilku sekundach znalazło się wszystko na bojowych stanowiskach; młyn obsadzony został od góry do dołu. Tymczasem kapitan, wyszedłszy na gościniec, nie zobaczył nic; droga ciągnęła się na prawo i lewo w dal białym, pustym szlakiem. Drugi strzał dał się słyszeć i ciągle jeszcze nic, ani cienia. Wtem, odwróciwszy się, zobaczył w stronie Gagny, pomiędzy pniami dwóch drzew, lekki strzępek ulatującego dymu. Las czerniał głęboki i cichy.
— Łajdaki! zaszyli się w las. Wiedzą więc, że tu jesteśmy — mruknął kapitan.
Wszczęła się strzelanina, z każdą chwilą gęstsza, pomiędzy żołnierzami fancuzkimi, rozstawionymi dokoła młyna, a Prusakami, pochowanymi za pnie. Kule przelatywały z świstem ponad Mozellą, nie czyniąc szkody żadnej stronie. Strzały padały bezładnie z po za krzaków i ciągle jeszcze nic więcej nie można było dostrzedz oprócz obłoczków dymu, które wiatr łagodnie roznosił. Trwało to około dwu godzin. Oficer nucił pod nosem piosenkę z obojętną miną. Franciszka i Dominik,