zostawszy na podwórzu, stanęli sobie ponad zrębem nizkiego murku i patrzyli.
Szczególniej zaczął ich zajmować widok żołnierza, postawionego na brzegu Mozelli po za szkieletem starej łodzi. Mierzył on, leżąc na brzuchu, potem dawał ognia i ześlizgiwał się coprędzej w tył, do małego rowku, w którym nabijał strzelbę na nowo. Ruchy jego przytem takie były zabawne, tak zwinne i chytre, że trudno było, patrząc nań, od śmiechu się wstrzymać. Musiał właśnie wypatrzeć jakiś pruski łeb, bo podniósł się żywo i przyłożył broń do ramienia; nim jednak zdążył wystrzelić — krzyknął, przewrócił się i runął do rowu, gdzie nogi drgały mu czas jakiś konwulsyjnie niby zarzniętej kurze. Kula ugodziła go w sam środek piersi. Był to pierwszy trup. Franciszka, chwytając instynktownie za dłoń Dominika, ścisnęła ją kurczowo.
— Idźcie stąd — rzekł do nich kapitan. — Kule sięgają aż tu.
W rzeczy samej w koronie starego wiązu dał się słyszeć suchy odgłos i kawałek odstrzelonej gałęzi, opadłszy, zakołysał się w powietrzu. Lecz młoda para nie ruszyła się z miejsca, przykuta grozą widowiska. Na krawędzi lasu jeden z Prusaków wypadł z za drzewa niby aktor z kulisy i bijąc powietrze rękoma, upadł na wznak. Nic więcej nie poruszyło się zresztą, dwaj zabici zdawali się spać na słońcu a na przytłoczonych
Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/26
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.