Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obręczami z beczek, zardzewiałem żelaztwem, kawałkami ołowianych i cynkowych blach, koło zaś, którego nastroszony mchem i chwastami profil, coraz dziwaczniej wyglądał, wydawało się z tego zupełnie zadowolonem i kiedy je woda smagała swym spadem srebrzystym, okrywało się całe w perlisty płaszcz pian a pod tą iskrzącą szatą widać było niewyraźnie nieustanne obroty jego cudacznego szkieletu.
Część młyna, moknąca w ten sposób w falach Mozeli, wyglądała niby stary, barbarzyński statek, co osiadł na mieliźnie. Połowa budynku wsparta była na palach. Woda zaciekała wszędzie pod deski i żłobiła dziury, dobrze znane w okolicy, jako kryjówki licznych węgorzy i ogromnych raków, które tam poławiano masami. Powyżej spadku jednak zbiornik posiadał przejrzystość zwierciadła i jeźli go bryzg pian, rzuconych kołem, nie zmącił, można było zobaczyć w mrocznej jego toni gromady dużych ryb, pływające zwolna, niby podwodna eskadra. U jednego z pali połamane schody spuszczały się w rzekę. Czółno było tu uwiązane do słupa. Ponad kołem przebiegał drewniany ganek. Tu i ówdzie otwierały się w murze okna nieregularnie porozrzucane. Była to mięszanina węgłów, przymurków, przybudówek, belek i dachów, nadająca młynowi fizyonomię starej, na poły zburzonej forteczki. Ale bluszcz i wszelkie rodzaje roślin pnących, zasłaniając co większe