Strona:PL Zola - Atak na młyn.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czystych kotar. Dwa szeregi ogromnych platanów przebiegają w skos łąkę w kierunku ruin starego zamku Gagny. Na tym gruncie, ustawicznie zraszanym, trawy wyrastają do niebywałej wysokości. Jestto jak gdyby bujny ogród pomiędzy dwoma zadrzewionymi stokami, ogród naturalny, w którym łąka zastępuje strzyżone trawniki a w miejsce klombów ozdobnych potężne drzewa rysują się na niebie sylwetami swych koron. Gdy o południu promienie słońca świecą prawie prostopadle, wówczas rzucane przez nie cienie zabarwiają się niebiesko, rozgrzane trawy drzemią w upale a jednocześnie lodowaty dreszcz chłodu przemyka się tu i owdzie popod liśćmi.
W takiej to miejscowości młyn ojca Merlier rozweselał swoim turkotem jeden z zakątków dziko rozrosłej zieleni. Budowla, sklecona z cegieł i drzewa, zdawała się starą jak świat, skąpana do połowy w Mozeli, tworzącej w tem miejscu krągły, jasny basen. Rzeczka, zatamowana śluzą w swym biegu, spadała tu z wysokości kilku metrów na koło młyńskie, które trzeszczało ustawicznie wśród obrotu, przypominając astmatyczny kaszel starej, wiernej sługi. Radzono nieraz ojcu Merlier, by wstawił nowe koło. Potrząsał jednak głową przecząco, utrzymując, że nowe ani nie będzie tak gorliwem w pracy, ani się na niej tak znać nie będzie, jak stare. I łatał je, gdy zaszła potrzeba, wszystkiem, co mu pod rękę padło: