Strona:PL Zieliński Gustaw - Poezye, tom I.pdf/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A z za tych wązkich, ciemnych warkoczy,
Przełkniętych w perły — żywe jej oczy,
Jak czarny węgiel gdy się rozżarzy,
Siały promienie z ogniska twarzy.

Miłość „gwałtowna, dzika, bez tęsknic, marzeń, z samych namiętnych osnuta wrażeń i z rozognionych tęcz wyobraźni — jakieś morze uciech rozkoszy, pieszczot“, objęła odrazu dwa serca, które już bez siebie żyć nie mogły. Ale w sercu młodzieńca musiała się stoczyć walka straszna, między żądzą i obowiązkiem zemsty, a upojeniem rozkoszy. Jego gospodarz, toż to morderca jego ojca! Wspomnienia znowu tłumem wdarły się do duszy:

Tęskniąc do swojej strony stepowej
Kląłem dzień, co mi dwoił się długi,
A gdy noc przyszła, gdy świat spał głucho,
Stawał przedemną krwawy trup ojca,
Budził mnie ze snu i szeptał w ucho:
Leć!... mścij się!... dotąd żyje zabójca!...

Tymczasem cóż on robi, gdy wyswobodzony dostał się do pierwszego aułu Kirgizów?

Wpadam, nie pytam jakiego rodu,
Bo w każdym głosie, stroju, postaci,
Poznaję swoich — i jak mych braci
Ściskam, całuję, łza z ocz mych tryska...
Mnie wtenczas urok jakiś czarował!...
Wszakiem zabójcę ojca całował...
I u jednego siadł z nim ogniska!
Przeklęta gwiazda, co mnie tu wiodła!...
Przeklęta pamięć, co mnie zawiodła!
Jam go nie poznał — bo przed mym wzrokiem