Rany palą... On milczy, nie spyta, czy długo
Cierpieć ma, ani westchnie...
I z piersią wezbraną
Spogląda Noc na świętą postać męczennika,
A ból, gorycz, żal, litość jej serce przenika.
Z cicha wieje skrzydłami. Wszystkie łąk, puszcz wonie,
Całą świeżość ziem, morza, chce na jego skronie
Spieczone zwiać łagodnym podmuchem...
Czerwony,
Olśniewający piorun przeleciał błękity,
Dzika wichura wstrzęsła śpiące borów szczyty,
Skały drgnęły, zagrało morze w dzikie tony,
I głos zabrzmiał straszliwy:
»Stój! Żadnej pomocy,
Żadnej ulgi, dopóki nędzny nie przebłaga
Pana i władcy swego! póki prawda naga
Nie stanie mu przed oczy, że, we dnie czy w nocy,
Od pierwszej chwili życia do zamknięcia powiek,
Niewolnikiem i płazem nikczemnym jest człowiek
W obliczu Olimpijskich! Ten nędznik zuchwały,
Co śmiał woli mej oprzeć się, ugnie też skroni
I w prochu pełzać będzie, choćbym skał kawały
Miał rzucić w buntowniczy łeb! On do mnie dłoni
Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/130
Wygląd
Ta strona została przepisana.