Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Powstaje Noc, posępna i smutna hogini.
Snadź małżonek ukochał ją, Chaos zamglony,
Miłością hezgraniczną, bo czegóż nie czyni,
Aby wywołać uśmiech na blade jej lice?
Z konstelacyj na skronie włożył jej korony,
I pod stopy jej rzucił srebrne półksiężyce,
I na szatę jej sypnął dyamentów miryady,
I dał namiot z eterów... Z jej ust smutek blady
Nie schodzi. Ona czuje, że hańbą straszliwą
Okrywa się promienne Olimpijskich grono,
Mszcząc się tak bezlitośnie za iskrę skradzioną.
Zamiast mu błogosławić, że święte ogniwo
Nawiązał między ziemią a Olimpu progiem,
Oni, pełni bojaźni, że wkrótce już bogiem
Pogardzi człowiek hardy, katami się stali:
Przybili go na szczycie wyniosłym Kaukazu,
Sępy rwą mu wnętrzności, wiatr siecze, grom pali —
Niech wiedzą wszyscy ludzie, że bogowie z głazu
Mają serca, gdy kto ich urąga potędze!
Wieki tak leżeć będzie! Wszystkie męki, nędze
Spadną na jego głowę, aż wreszcie zajęknie
I łaski błagać będzie... Zetrą dumę jego! —
Szaleńcy! jemu prędzej dumne serce pęknie,
Niż oni w twarzy jego pokorę dostrzegą!
Wychudły, ogorzały, z wielką w piersiach raną,
Ze skroni pot mu spływa krwawą jakąś strugą,