Strona:PL Zenon Przesmycki - Z czary młodości.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przyszłe ludzkości. Upał. Żeby kroplę rosy,
Odwilżyć spiekłe usta, poszarpane łono,
Krwawe bruzdy na czole... Nic! W dal nieskończoną
Żeglują białe chmurki, jak łabędzi sznury,
Żadna się nie zatrzyma, wietrzyk ścichł... a z góry
Helios tysiące swoich strzał płomiennych ciska
I, w rany jad mu sącząc, jakby dla igrzyska
Oblewa świętą, wzniosłą męczennika głowę
Aureolą odblasków. On spieczone wargi
Zacisnął, by nie jękły, nie wydały skargi,
I dumnie wbił w niebiosa źrenice surowe.
Szum skrzydeł... Lecą sępy, jak żarłoczne harpie.
Już siadło całe stado i szponami szarpie,
Rwie na kawały żywą pierś, szukając serca.
Lecz serce bić poczyna tak potężnym ruchem,
A wzrok drapieżców dzikich tak groźnie przewierca,
Że stado całe, jakby rażone obuchem,
Z dzikiem krakaniem spada i, wiejąc skrzydłami,
W dal siną gdzieś ucieka... Na długo?
Już wraca.
Znów do żeber sięgają krzywemi dziobami,
Z żył spijają krew ciepłą, znów wre wściekła praca,
Bój o łupy, wrzask, nowa ucieczka trwożliwa —
Wciąż to samo, bez końca... Nigdy-ż się nie skończy?

Lecz oto Helios w morzu rydwan swój umywa
I na snów łoże śpieszy. W błękitnej opończy