Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Choć... o ile byłoby mi lepiéj, spokojniéj w ich wysmarowanéj masłem koszuli, niż w tym żakiecie, który musiałem dziś zasmarowywać atramentem... Bojko byłem... powinienem był nim zostać do śmierci.. A tak co?...
Dopiero teraz Tadeusz dostrzegł, że Radolt miał cień twarzy tych czarnowłosych chłopów, pochylonych nad straganami w oświetleniu smutnych latarek. Lecz był to cień cienia, ten szmat trójkątny zielonawego ciała, który zdawał się być delikatną osłoną jakiegoś niespokojnego i dziwnego ducha.
— Nie o to jednak chodzi... — ciągnął daléj Radolt — dostałem list od... Malewicza!
Tadeusz milczał, przygotowany do téj wiadomości, Zapytał jednak:
— A!... cóż on chce od ciebie?
Pisze do mnie dość przyzwoicie... Przypomina mi, iż jest moim kolegą szkolnym. Nazywa mnie swoim... podwójnym kolegą. Uważasz? delikatna alluzya do owéj sławnéj nowelli... I kończy, zapraszając mnie na jutro, na godzinę piątą, do siebie...
— I cóż?.. pójdziesz?...
— Naturalnie. Powiem mu, co o nim myślę, śmiało, w oczy. Być może, iż zechce kupić odemnie powieść i wydać ją pod swojém nazwiskiem... Wtenczas ja mu powiem: Panie hrabio... albo nie, powiem mu: mój Malewicz!... mój Malewicz...