Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Urwał, roześmiał się złośliwie, i machnąwszy ręką, dokończył:
— Już ja wiem, co mu powiem...
Ujął Tadeusza pod rękę.
— Chodźmy w stronę Łyczakowa.
Weszli na ulicę Piekarską, która teraz tonęła cala w dziwnym, szarawo-błękitnym blasku. Tu i owdzie zaczynały płonąć latarnie, które miały srebrne, czyste światło gwiazd, zawieszonych różańcem w przestrzeni.
— Jedno mnie cieszy... — podjął znów Radolt — to to, że jestem widocznie kimś, skoro taki pan hrabia liczy się z mojém zdaniem. Wie, że jestem surowy i że omamić się nie dam: więc chce mnie ująć grzecznością i słodyczą. Ale takie rzeczy nie mają na mnie wpływu.... Drwię z ich uśmiechów, tak, jak drwię z pogardy, jaką obrzucają moją zniszczoną okryjbiedę...
Podniecony, zgorączkowany, machał ręką, robił wrażenie człowieka podchmielonego.
Tadeusz, ze swém babskiem usposobieniem, czyniącém z niego niepoprawnego gadułę, przechodził męki Tantala, pragnąc dotrzymać tajemnicy i nie wspominać o możliwéj propozycyi pomocy ze strony Malewicza.
Milczał więc i laską po końcach butów uderzał, zdziwiony trochę tém nagłem ożywieniem się Radolta.