Przejdź do zawartości

Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jak kapryśna kobieta, zastawił się natychmiast bólem głowy.
Usiadł na łóżku, zdjął fular, który wiązał umyślnie na noc, aby włosy układały się w jedne i te same linie.
Wielohradzka podała mu flaszeczkę z wodą kolońską.
— Natrzyj skronie. Może weźmiesz antypiryny?
Lecz on potrząsał przecząco głową.
— Nie! nie! potrzeba mi tylko świeżego powietrza i spokoju.
Unikał spojrzenia w twarz matki. Nie chciał w niéj wyczytać wrażeń świeżo przebytéj ciężkiéj chwili. Zagłębił się cały w ręczném lusterku, które zawsze miał koło łóżka, na stoliku.
— Okropnie dziś wyglądam!... — zadecydował półgłosem.
Wielohradzka westchnęła.
— Nie idź dziś do biura!... — zaproponowała nieśmiało.
— O! nie! nie! pójdę!... Niech tam! zdechnę w tym deptaku!
Machnął ręką ze wspaniałą pogardą.
— Tém lepiéj!... — wyrzekł ironicznie i lusterko w fałdy kołdry porzucił.
Wielohradzka pokiwała głową.
— Ach!... Tadziu! Tadziu!... jak téż można tak