Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bli niweczy najzupełniéj poezyę jego do Muszki stosunku. Chciał koniecznie czuć się szczęśliwym z naznaczonéj schadzki i nie umiał już sformułować czystego i wyraźnego zadowolenia. Zdawało mu się, że Muszka widziała go w téj fatalnéj sytuacji, leżącego nieruchomo z zamkniętemi oczami, gdy pani Pake pogardliwie szeptała, wskazując na półeczki, na których leżały trofea ostatniego kotyliona.
— Jeszcze jakieś cacki!...
Oddawna bowiem miał to uczucie, że Muszka jest po za drzwiami, że pociśnie klamkę, wejdzie lada chwila i całą jego nędzę i niedostatek, śmieszny, centowy, zobaczy. Często nie śmiał podnieść głowy, a nerwy jego, rozdrażnione i rozigrane, halucynacyę tę potęgowały z coraz większą siłą.
Gdy Wielohradzka weszła nareszcie do pokoju, zaniepokojona zbyt długim snem syna, Tadeusz otworzył oczy i leniwie podniósł głowę.
— Dzień dobry mamie!... — wyrzekł powoli, zniechęconym głosem.
Wielohradzka zbliżyła się i delikatnie pocałowała jego czoło.
— Dzień dobry! byłam niespokojna... już późno! Czy czujesz się zmęczony?
— Nie!... dlaczego?
— Spałeś tak długo...
— Nie spałem w nocy. Głowa mnie boli.