Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/253

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Wielohradzka, blada, lecz zawsze wyniosła i dystyngowana, sama wyciągała z kątów rozmaite rupiecie, otwierała szuflady, wskazywała zapomniane graty. Uczciwość jéj bowiem była wielka i zdawało się jéj, że splamiłaby się kradzieżą, wyjmując cokolwiek z pod zastawu. I tylko wzgardliwe milczenie komornika lub wzruszenie ramion taksatora, na widok nędzy ukazywanych sprzętów, napędzało jéj trochę krwi do czoła.
Pani Pake chodziła po kątach, pomrukując i narzekając od czasu do czasu żałośnym głosem:
— Ja myślałam, że pani ma lepszy dobytek... a to taki interes, to nie żaden interes. No!.. niechaj ja wiem, że pani jest honorna pani i mnie nie ukrzywdzi!...
Zbliżyła się do szafki, w któréj leżały poukładane trofea kotylionowe Tadeusza. Złoto i srebro orderów i cacek zamigotało przez szyby. Chciwie wyciągnęła rękę, lecz szybko cofnęła ją z uczuciem zdziwienia i pogardy.
— Jakieś cacki! — wyrzekła, kręcąc głową.
Wielohradzka z całéj duszy pragnęła, aby Tadeusz nie obudził się i nie odczuł tego upokorzenia, jakie ona sama przechodziła w téj chwili. Były to tortury jéj dumy, Golgota jéj pychy. Instynktem kobiecym odczuwała, iż te tortury zdwoją się w duszy jéj syna.
Rzeczywiście, Tadeusz, leżąc nieruchomy, z oczy-