Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rowane są na brylanty pani Bodockiéj. Nazwisko magnatki przebiega z ust do ust. Dają się słyszeć, okrzyki podziwu, westchnienia, wykrzykniki. I znów wszystko tonie w ogólnym szmerze rozmowy lub w dźwiękach orkiestry, grającéj tuż po nad estradą, po za szpalerem oleandrów i świeżo rozkwitłych kamelii.
W sali na dole, pomimo stosunkowo dość wczesnéj pory, niemal pełno, a strojnie i błyszcząco od różnokolorowych kostiumów. Mężczyźni przeważnie we frakach czerwonych niebieskich, liliowych, z białemi kwiatami w butonierkach. Niektórzy zarzucili domina. Jakiś czarnogórzec kręci się, odziany w swą baletową spódniczkę. Clown, wielce elegancki, żółty, atłasowy spaceruje z miną karawaniarza. Gdzieniegdzie czarne fraki kładą żałobną nutę. Lecz już akord wesoły kostiumów kobiecych rozjaśnia wszystko.
Właśnie osiem par bogatéj burżuazyi skończyło tańczyć pawana w strojach z czasów Henryka II-go. Rozchodzą się po sali — kobiety w białych i błękitnych atłasowych sukienkach z bufiastemi rękawami, mężczyzni w jedwabnych trykotach i niebieskich krótkich płaszczykach. Jak stado ptaków o lazurowych skrzydłach, krążą wśród łąki jaskrawych kolorów. Na tę brutalną nutę składają się przeważnie cyganki, których jest kilkanaście, odzianych szkarłatnie, i Carmencitty o mocno różowych spódniczkach.