Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w ognisku duszy i przerażona odwróciła się, trzymając pogrzebacz w ręku.
— Co się stało? — spytała.
— Jakto, co się stało? Kostium nie gotów i nigdy nie będzie skończony. Niech mamcia mi da sukmanę... pójdę bez kierezyi. Najem się wstydu, ale obowiązek przedewszystkiem.
— Jakto? Przecież Tecia kierezyę wykończa...
— Ach! Ta mamina miła Tecia na złość mi nie chce skończyć kostiumu; ja wiedziałem, że tak będzie..
Wypadł z kuchni i znów wleciał do swego pokoju. Włożył na głowę czapkę, i to go zajęło przez chwilę. Usiadł przed lustrem i przyglądał się sobie z uwagą. Sam nie wiedział dlaczego, lecz na ten bal liczył, jak na jakiś ważny wypadek w swem życiu. Znał lokal resursy i wiedział, że niema w nim postronnych buduarów i gabinetów. Muszka zatem musi pozostać w ogólnéj sali i patrzeć na niego, gdy tańczyć będzie. Porwał się z krzesła i, odrzuciwszy palto, zaczął ciąć hołubce. Szło mu dobrze, podkówki dzwoniły raźno i żywo.
Zegar wybił dziewiątą.
Na ten głos Tadeusz drgnął i znów się ku drzwiom rzucił.
— Ja panie proszę dać mi ten kostium, taki, jak jest!... — zaczął wołać rozpaczliwie — proszę... bo chyba oknem wyskoczę!...