Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/181

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nie podnieconą, niemal natarczywą? I znów w umyśle Tadeusza powstało pytanie dawne i nierozwiązane: „dlaczego?”
Wchodząc na próg mieszkania, zapomniał o możności zastania jeszcze Teci i matki przy pracy. Lecz matka spała ubrana, z kompresami z różanéj wody na zbolałych powiekach.
Przy stole na zwykłém miejscu siedziała Tecia, schylona nad falbaną tiulową, w którą nawłóczyła pracowicie wąziuchne różowe wstążeczki. Chude palce dziewczynki bielały wśród delikatnéj tkaniny. Z pod abażuru lampy padał krąg światła na leżące na stole przedmioty i wydobywał zimny srebrny blask z naparstka i nożyczek. Na odgłos kroków Tadeusza, Tecia podniosła głowę. Pewna radość odbiła się na jéj zmęczonéj twarzy. Przeciągała teraz umyślnie tak długo nocne czuwanie, aby zobaczyć Tadeusza powracającego z balu. Obecnie spacery ich poranne ustały z nadejściem zimy, a od pewnego czasu Tadeusz okazywał Teci dziwnie kapryśne i nierówne wybuchy czułości, to znów zupełnego zobojętnienia. Dziewczyna jednak zapamiętała jego gorące pocałunki w chwili powrotu z maskarady. Ochłonąwszy z pierwszego wrażenia przestrachu, uczuła wielką rozkosz, przypominając sobie tę chwilę. I pragnęła, aby się powtórzyła ta sekunda radości. Pracowała na nią noc całą, i gorącą myślą pragnęła ją sprowadzić jak promień wiosenny przylot jaskółek.