Strona:PL Zapolska - Wodzirej T. 2.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tadeusz ucieka szybko, ocierając fałdy swojego domina o mury, z których wilgoć kapie. Wydostaje się na ganek i tam, zdaleka, w ciemni, widzi sylwetkę dziewczyny ciągle plującéj w czarną przepaść dziedzińca. Mijają i zbiega do sali. Miesza się z tłumem masek, i nie może się oprzeć wzruszeniu. Nie czuje się bynajmniéj odosobnionym i zamaskowanym. Przeciwnie, zdaje mu się, że wszyscy go poznają i pokazują sobie, drwiąc z jego przebrania. Drży z zimna, a natomiast twarz płonie mu pod naciskiem maski. I oczy jego, trwożne i zmęczone, biją powiekami, jak motyle skrzydłami. Światło je dręczy, maska uciska. Przed sobą Wielohradzki widzi ciągle jakąś massę zbitą, wśród któréj nic zrozumieć nie może. Kaptur z chrzęstem nieznośnym zasłania mu uszy. Z dźwięków orkiestry słyszy od czasu do czasu ryk trąby lub brzęk blachy. Tłum prowadzi go, niesie, pcha naprzód. Chwilowo olśniły go świece zapalone w kandelabrach ustawionych na stole, przy którym siedzą aktorki. Ten bukiet jarzący, wykwitający nagle po nad morzem głów ciemnych, oślepił go. Cofa się ku lożom parterowym i opiera się o ścianę. Pragnie odpocząć, lecz ktoś go ciągnie za kaptur. Odwraca się i dostrzega, że to Malewicz, nie poznawszy go, pragnie rozerwać się i zabawić, dokuczając maskom. Odchodzi więc wolno, wpada znów w wir tłumu i napróżno wykręca głowę, chcąc dojrzeć lożę Muszki. Za nim, przed nim drepczą maski, popycha-